Ostatni tydzień sierpnia upłynął w mediach na wieszczeniu katastrofy. W związku z zalaniem budowanej stacji metra Powiśle i wyłączeniem z ruchu tuneli samochodowych pod Wisłostradą Warszawa miała zostać totalnie sparaliżowana w momencie powrotu zmotoryzowanych z wakacji, czyli w sądny poniedziałek 3 września.
W tworzenie kroniki zapowiedzianego Armagedonu włączyły się media elektroniczne i tradycyjne, drąc szaty, jęcząc i zawodząc w pełnym podniecenia oczekiwaniu nieuniknionego. Roztaczano wizje całkowitego paraliżu, epatowano obrazami nieszczęsnych plażowiczów, przemykających się z leżakami w rękach w kierunku upragnionych bulwarów nad Wisłą, od których brutalnie odgrodzą ich wytyczone podstępnie objazdy, wypełnione niedającymi się rozładować korkami. Siły dobra (czyli hufce pieszych) miały się zewrzeć z siłami zła (hordy kierowców) w ostatecznej walce o panowanie nad światem.
O świcie dnia sądu stacje radiowe wysłały korespondentów, by na żywo relacjonowali przebieg tak pięknego Ragnaröku. Słyszałem kilka takich meldunków: redaktor, ustawiony na pierwszej linii spodziewanej bitwy, ściszonym i obniżonym głosem przekazywał hiobową wieść: przed godziną siódmą nie było żadnych oznak nadchodzącej katastrofy, a zmotoryzowanych jeźdźców Apokalipsy w ogóle trudno było dostrzec na jezdniach. Objazdy po prostu świeciły pustkami. Dzielny korespondent wojenny ożywił się dopiero na koniec relacji, wyrażając nadzieję, że sytuacja się pogorszy między godziną siódmą a ósmą. Rzeczywistość szybko pozbawiła go złudzeń: w następnym wejściu kompletnie załamany meldował, że wszystko jest po staremu.
Oczywiście znaleziono winnych nieszczęścia. W popołudniowych blokach informacyjnych wskazano palcem sprawców: to studenci, którzy bezczelnie kontunuują wakacje i tchórzliwi obywatele, którzy wybrali inne trasy, bo przestraszyli się możliwych korków. Jest zatem nadzieja, że we wtorek nastąpi ostateczne załamanie, gdy kierowcy ruszą na objazdy, zachęceni sytuacją z poprzedniego dnia. Wieczorne wiadomości telewizyjne smutno stwierdziły, że „mimo spodziewanego Armagedonu” po Warszawie jeździło się całkiem dobrze. Na pociechę połączono się z korespondentami w Krakowie i Poznaniu, którzy wreszcie mieli dobre wiadomości: tam korki były!
Niestety, zła passa trwa. Dziś rano jechałem Wisłostradą, pustą jak w połowie lipca albo w środku nocy. Głos smętnego reportera radiowego wskazywał, że nie ma już żadnej nadziei.
Cały Armagedon na nic!
Cały Armagedon na nic, bo felieton o nim pojawił się na stronie Muzeum LITERATURY.