Wszystkie prezenty, które znalazłem pod choinką w ostatnią Wigilię, sprawiły mi wielką radość, choć jeden dodatkowo był dla mnie sporym zaskoczeniem. Dostałem bowiem bilet na lipcowy koncert Joe Satrianiego w Stodole, a nie zdawałem sobie sprawy, że muzyk wybiera się niebawem do Polski.
Twórczość genialnego gitarzysty poznałem dzięki doktorowi Łukaszowi Kossowskiemu, którego znacie Państwo jako autora wielu wspaniałych wystaw w Muzeum Literatury, ale który jest także wśród pracowników tej placówki jednym z największych znawców muzyki rockowej. W twórczości Satcha zakochałem się „od pierwszego wysłuchania” i także teraz, gdy piszę te słowa, w tle brzmią niemogące pochodzić z tego świata dźwięki „Always With Me, Always With You” z koncertu w 2006 roku.
Ktoś podchodzący do gry Satrianiego z większym dystansem niż ja powiedział kiedyś, że to „taka sztuka dla sztuki”. W pierwszej chwili żachnąłem się na te słowa, ale po namyśle zgodziłem się z nimi całkowicie. Klasyczny schemat utworu rockowego to – trywializując niemiłosiernie – pierwsza zwrotka, druga zwrotka, solo na gitarze, trzecia zwrotka, drugie solo na gitarze lub klawiszach, finał. Rola gitarzysty „solowego” jest w tej strukturze siłą rzeczy ograniczona do tworzenia „sztuki użytkowej”, nic zatem dziwnego, że Satriani nie zagrzał miejsca w żadnym zespole, choć zdarzyło mu się np. zastępować przez kilka miesięcy Ritchiego Blackmore’a (ba!) w czasie koncertów Deep Purple. Sztuka Satcha rozsadza ramy klasycznie pojętej „rockowej piosenki” i dlatego musi sobie szukać własnych, nieograniczonych tymi ramami form.
Choć zawsze byłem admiratorem sztuki wielkich rockowych wokalistów, pociągał mnie równie mocno nurt instrumentalny rocka, w którym właśnie gitara zastępowała wokal w dziele „budowania” utworu. Zaczęło się jeszcze w dzieciństwie od holenderskiego zespołu Focus i jego niesamowitego gitarzysty Jana Akkermana i trwa do dziś. Rock bez wokalu? Jasna sprawa! Rock bez gitary? Chyba nie istnieje coś takiego. Tak, wiem, Apocalyptica – ale czy to na pewno są wiolonczele? Przecież Jimmy Page grywał na gitarze także smyczkiem!
W moim odczuciu inwencja kompozytorska Satrianiego nie dorównuje (na szczęście!) jego wirtuozerii. Dzięki temu nic nie odrywa słuchacza od delektowania się cudami, jakie Satriani czyni przy pomocy gitary – najwspanialszego instrumentu w dziejach muzyki, który w jego rękach staje się narzędziem magicznym.
Do zobaczenia, Joe!
Bliższy mi jazz, więc czytając, słyszę legendarny gitarowy skład – Al Di Meola, John McLaughlin i Paco de Lucía.
„[Nie tol’ko] Bog trojcu liubit!” Z rockowych trójek gitarowych polecam G3 – inny projekt Joe Satrianiego. Czyli: Satriani, Steve Vai i John Petrucci na koncercie w Tokio
http://www.youtube.com/watch?v=9ZAR5kvng84
Dziękuję i odwzajemniam się: http://www.youtube.com/watch?v=ADwfyxpriAM
Rewelacja! Panowie De, Di i Mc są wspaniali!