Charakterystycznym elementem warszawskiego Starego Miasta jest zamykający ulicę Celną punkt widokowy, umiejscowiony na wysuniętym poza skarpę wiślaną wzgórzu o dość regularnych kształtach. Jest to tak zwana Góra Gnojna, powstające przez 400 lat wysypisko warszawskich śmieci. Zwożone tu, wysypywane i wylewane nieczystości tworzyły cypel, stopniowo wysuwający się ku Wiśle, która w tych czasach płynęła znacznie bliżej skarpy. Pod koniec XVIII wieku sytuacja stała się nieznośna: położona niedaleko m.in. Zamku Królewskiego Góra Gnojna rozrosła się do tego stopnia, że stanowiła zagrożenie dla sąsiadujących z nią budynków i stała się źródłem strasznego fetoru oraz siedliskiem armii szczurów. Zarządzono więc zamknięcie wysypiska i pokrycie go ziemią. W latach 20. XX wieku na szczycie góry powstały wielkie gmachy mieszkalne dla pracowników Pocztowej Kasy Oszczędności – nie mam pojęcia jakim cudem udało się posadowić budynki na tak niespójnym podłożu.
Po II wojnie światowej domów tych nie odbudowano i powstał w ten sposób naturalny taras widokowy, pozwalający kontemplować panoramę praskiego brzegu Wisły. Od roku widok ten jest od strony południowej oszpecony potwornych rozmiarów plecionym koszykiem, zwanym potocznie Stadionem Narodowym. Zanim on jednak powstał, zrealizowano w obrębie Góry Gnojnej jeszcze jeden, równie udany pomysł. Sama idea mogła wydawać się słuszna: należy umożliwić licznym turystom zejście z tarasu widokowego w kierunku nadwiślańskich bulwarów, bez konieczności ryzykownego zbiegania po stromym, trawiastym zboczu albo wędrówek do Kamiennych Schodków lub ulicy Steinkellera. Zbudowano zatem schody prowadzące ze szczytowego tarasu aż do podnóża góry.
Jak to jednak często bywa – zabrakło wyobraźni. Jeśli z jednej strony zaprasza się na Starówkę mieszkańców Warszawy i licznych gości, umożliwiając im korzystanie z wielu restauracji i kawiarnianych ogródków, serwujących m.in. piwo – a z drugiej strony nie zapewnia się spragnionym odpowiedniej liczby publicznych toalet, to efekt powinien być łatwy do przewidzenia. Schodów wijących się wzdłuż zbocza Góry Gnojnej i chroniącej ich ściany oporowej unikam jak mogę, bo stały się one czymś, co na własny użytek nazywam Siklawicą, a gdy jestem w podlejszym nastroju – po prostu (przepraszam najmocniej) moczospadem.
Góra Gnojna wróciła do swych źródeł.
Mrożek się kłania. Dzisiejszy czas jest czasem rekonstrukcji. Oby nie posuwały się w tę stronę, bo strach myśleć – w końcu X Pawilon niedaleko…
Tak sobie myślę, że rząd tojek ustawionych na szczycie Gnojnej Góry w mniejszym stopniu szpeciłby staromiejski krajobraz niż to co mamy teraz.
Moja wizja spełniła się: dziś na szczycie Góry dojrzałem tojkę! Ale radość trwała krótko – drzwi były zamknięte na kłódkę. To po prostu czasowe zaplecze sanitarne ekipy przekładającej instalacje pod jezdnią ulicy Celnej.
Oferta dla turystów pozostaje bez zmian.