Blogi Muzeum Literatury
Tak naprawdę
Data dodania: 19 grudzień 2014

Jedną z najbardziej przykrych i (słusznie!) nielubianych  cech osób z wykształceniem polonistycznym jest chorobliwa skłonność to wychwytywania i piętnowania błędów językowych bliźnich. Staram się jak ognia unikać takich zachowań, bo po co zrażać do siebie otoczenie, pracować na opinię zarozumiałego mądrali i jednocześnie mieć świadomość, że nikogo do swoich racji się nie przekona? Porad w tych kwestiach udzielam więc tylko na zdecydowane żądanie zainteresowanych, dla bezpieczeństwa zawsze podkreślając, że w dziedzinie językoznawstwa i poprawności językowej nigdy się nie specjalizowałem, a moje opinie oparte są wyłącznie na jakże zawodnej intuicji.

To co napisałem powyżej nie zmienia faktu, że uważnie, choć hobbystycznie, obserwuję ewolucję polszczyzny w epoce  totalnej komunikacji międzyludzkiej, realizowanej przy zastosowaniu wciąż powstających nowych kanałów, głównie elektronicznych. Wdzięcznym polem obserwacji jest od dawna język telewizyjnych sprawozdawców sportowych, zwłaszcza piłkarskich, którzy wykazują się szczególną inwencją w dziedzinie nazywania na nowo zjawisk znanych od ponad stu lat i nadawania nowych znaczeń równie szacownym terminom i zwrotom.

Wydawałoby się, że „przegrać” znaczy to co znaczy, ale okazuje się, że można „przegrać” piłkę przez obronę, a nawet przez bramkarza. Kiedyś nazywało się to po prostu grą na czas. Niezwykłą karierę semantyczną zrobił czasownik „szukać” – dawniej można było co najwyżej szukać okazji do strzelenia bramki. A teraz piłkarz może np. szukać kontry, rzutu karnego albo zagrania, np. dośrodkowania czy strzału. Podanie na skrzydło jest teraz zagraniem „do boku”, przy czym takim podaniem można – a nawet należy! – szukać partnera z drużyny. Co ciekawe, taki poszukiwany piłkarz nieoczekiwanie może znaleźć się „pod grą”, choć znaczenia tego ostatniego zwrotu do dziś nie odkryłem (i chyba nawet nie chcę).

Najciekawsze jest jednak, jak szybko powstają, rozpowszechniają się i utrwalają pewne konstrukcje w mowie jak najbardziej potocznej. Wszyscy znamy i stosujemy różne „zapychacze” językowe, służące zyskaniu na czasie, namysłowi, a w najgorszym wypadku ukryciu faktu, że nie mamy wiele do powiedzenia. Sprawdzają się tu popularne „że tak powiem”, „w zasadzie”, „prawda”, „w pewnym sensie”. Kilka miesięcy temu odnotowałem pojawienie się nowości w tej dziedzinie – jest to zwrot „tak naprawdę”, umieszczany w najróżniejszych kontekstach i na ogół niepełniący żadnej konkretnej funkcji. Rozpowszechnia się on jak w dawnych czasach wietrzna ospa (zwana przez wielu „wieczną”), korzystając z radia, telewizji i internetu i obejmując wszystkie środowiska: ekspertów, polityków, sportowców, ale również świadków różnych wydarzeń, zagadniętych znienacka przez dziennikarzy.

Bardzo jestem ciekaw, jak długi będzie żywot tej mody językowej, a zwłaszcza przez jaką nową zostanie ona – tak naprawdę – zastąpiona.


Dodaj komentarz:

Copyright © 2010-2014 Muzeum Literatury