Wszystkim, którzy zwiedzili już naszą wystawę Bruno Schulz. Rzeczywistość przesunięta i tym, którzy to wspaniałe przeżycie mają jeszcze przed sobą, dedykuję kilka faktów, o których milczą na ogół katalogi ekspozycji i nie wspominają recenzenci, a które – wśród wielu innych działań – składają się na efekt końcowy, widoczny dla wszystkich.
Na wystawę poświęconą Schulzowi wypożyczyliśmy 196 eksponatów.
Spośród tej liczby 152 obiekty stanowią własność 15 muzeów i galerii, a 44 należą do kolekcjonerów prywatnych.
W celu zarejstrowania wszystkich wypożyczanych eksponatów zapisano 39 pozycji w muzealnej Księdze Ruchu.
Lech Gołębiewski, specjalizujący się w tej dziedzinie od kilku dziesięcioleci, pokonał w ciągu 13 dni roboczych 5230 kilometrów polskich dróg (to dystans niemal z Warszawy do Kabulu), pełniąc odpowiedzialną rolę kuriera nadzorującego transporty eksponatów. Czeka go jeszcze drugie tyle, gdy wypożyczone obiekty będziemy po zamknięciu wystawy zwracać właścicielom.
Zanim do tego dojdzie, trzeba koniecznie obejrzeć ekspozycję, najlepiej kilkakrotnie. Drugiej takiej samej już nigdy nie będzie.
Zapisaliśmy tonę papieru, wymieniliśmy kilkaset e-maili, wysłaliśmy ponad 300 listów, odebraliśmy drugie tyle, podpisaliśmy ok. 30 umów, zapłaciliśmy kilkadziesiąt faktur, wypisaliśmy 3 wnioski o dofinansowanie, pokłóciliśmy się z całym światem, aby się z nim później powoli godzić. A to dopiero wierzchołek góry lodowej:)
…bo np. omal nie wykończyliśmy naszej konserwatorki, wydeptaliśmy rowek na x metrach bieżących posadzki Filmoteki Narodowej, zdigitalizowaliśmy całego Schulza ze wszystkich działów ML, wykonaliśmy 544 wglądówki do wykonanych skanów, wprowadziliśmy w związku z tym 544 rekordy do bazy danych i też możemy podać nazwiska osób, które się przy tym natyrały oraz przeliczyć godziny ich pracy, wspierającej realizację projektu, na np. czas lotu sondy kosmicznej na Marsa. Wszystkie te liczby nie oddałyby jednak wymiaru efektu końcowego, jakim jest sama wystawa autorstwa Kossowskiego. Nie byłyby też miernikiem jakości i wartości, ale – na pewno – wysiłku, jaki wkładamy wszyscy we wszystkie nasze wystawy. Przygotowywane obecnie ekspozycje nie zmuszą Lecha G. do pokonania dystansu Warszawa-Kabul, ale ich twórcy i realizatorzy, w skali adekwatnej do rozmiaru projektów, zdobędą koronę ośmiotysięczników w Himalajach. Ciągnąc dalej porównanie – będą się jak Kukuczka wspinać tym wyżej, im więcej pokonają barier finansowych i urzędowych. W liczbach wszakże wypadną mizernie.
Powyższe piszę dla oddania sprawiedliwości „Kukuczkom”, bo nie ma wątpliwości, że „Rzeczywistość przesunięta” to świetna wystawa, niezależnie od tego, jak prezentuje się w liczbach.
Jeśli zaś o te chodzi, dlatego się nad nimi rozwodzę, że one właśnie stanowią istotne kryterium przyznawania nagrody „Sybilla” za wydarzenie muzealne roku. Choćby najlepsza w świecie wystawa małego muzeum na prowincji jest skazana na przegraną w konkurencji z którymkolwiek muzeum narodowym, nawet, gdyby wyprodukowało knota. A dlaczego? Ano dlatego, że jednym z podstawowych kryteriów oceny wystawy jest frekwencja, mierzona w liczbach bezwzględnych. Znowu pozwolę sobie na porównanie, tym razem z historii kina. Gdyby wartość filmów mierzono ilością widzów, Bergman pogrążyłby się w niebycie, bo wykopałby go z dziejów kinematografii Van Damme do spółki z Charliem Chanem
„…zapisano 39 pozycji w muzealnej Księdze Ruchu.” – Księga Ruchu – to brzmi jak tytuł mistycznego dzieła. I ta wyprawa pana Lecha do Kabulu. Widać, że u Schulza nie ma rzeczy i zdarzeń zwyczajnych 😉