Blogi Muzeum Literatury
Archiwum marzec 2012
Data dodania: 26 marzec 2012

Nawet na wspaniałych, ukochanych płytach zdarzają się nagrania nieco mniej wspaniałe i ukochane. I nie chodzi mi o ewidentne wpadki, jak kończący płytę Fireball zespołu Deep Purple utwór No One Came, który robi wrażenie, jakby powstał bez żadnego pomysłu, tylko dla wypełnienia pustego miejsca na płycie. W czasie jego odtwarzania zawsze wpadam w panikę, że on się nigdy nie skończy – co zresztą rzadko się zdarza, bo na ogół kończę słuchanie Fireball na cudownym Fools, żeby nie psuć sobie wrażenia. Myślę jednak raczej o kawałkach, które mi po prostu „nie leżą”, choć same w sobie nie są złe i nie obniżają wysokiej oceny całej płyty. Powiedzmy: The Prophet’s Song, nieco ciężkawy i przydługi na tle reszty A Night at the Opera Queen.

Ale są też albumy, które kocham w całości, bez wyjątków. Takim jest siódma płyta Led Zeppelin – Presence. Gdy słucham jej od początku do końca, to przy żadnym z siedmiu utworów moja uwaga nie słabnie, nie ma momentu, gdy słuchając jednego, popędzam go w myślach i czekam już na rozpoczęcie się następnego. Jednak nawet wśród tych Siedmiu Wspaniałych jest kompozycja wybijająca się swoją wspaniałością ponad pozostałe – to otwierający album Achilles Last Stand.

Istnieją kompozycje skończone, domknięte w swej doskonałości. Nie wiem, co można by było dodać do Parents Budgie, Bohemian Rhapsody Queen, Shine On You Crazy Diamond Pink Floyd, Brothers in Arms Dire Straits, Close to the Edge Yes, czy choćby Stairway to Heaven tegoż Led Zeppelin. Z Achilles Last Stand jest trochę inaczej. Wypływający z ciszy prosty motyw gitarowy Jimmy’ego Page’a trwa dwadzieścia sekund na początku utworu i wraca na jego końcu na trzydzieści sekund, by znów pogrążyć się w ciszy. Nad całym utworem unosi się tajemnica jego początku i zakończenia, pytanie które zadaję sobie od chwili, gdy trzydzieści kilka lat temu pierwszy raz usłyszałem Ostatnią walkę Achillesa: czy ten riff mógł się rozwinąć w samodzielną, odrębną kompozycję? Jak ona by brzmiała? I czy Achilles Last Stand pozbawiony swej klamry byłby tym czym jest?

Wyłaniające się z milczącej przestrzeni i ginące w niej ostinato nieodmiennie budzi we mnie tęsknotę za czymś, co nigdy już nie powstanie i może właśnie dlatego jest tak wspaniałe i nieskończenie piękne.

Data dodania: 4 marzec 2012

Kazimierz Dąbrowski, mój poprzednik na stanowisku głównego inwentaryzatora Muzeum Literatury, był jednocześnie tego stanowiska twórcą i organizatorem. Trwał na nim aż do odejścia na emeryturę w 1998 r. Ześrodkował i uporządkował ogromną dokumentację związaną z pozyskiwaniem i ruchem naszych muzealiów, która powstawała przez kilka dziesięcioleci działalności Muzeum, wypracował i wdrożył procedury, które z pewnymi modyfikacjami stosujemy do dziś i – jestem o tym przekonany – będziemy stosować jeszcze długo.

Ale charakter Kazimierza nie pozwalał Mu zamknąć się w tych urzędniczych obowiązkach. Zawdzięczamy Mu również m.in. ważną wystawę paryskiej Kultury i przejęcie archiwum i pamiątek po Konstantym Aleksandrze Jeleńskim. Obiekty z tego przekazu stały się jednym z filarów prezentowanej niedawno z olbrzymim sukcesem ekspozycji poświęconej Kotowi i Leonorze Fini.

Jakby tego wszystkiego było mało, na początku lat 90. ubiegłego wieku Kazimierz stał się pionierem wprowadzania do działalności Muzeum technik informatycznych i twórcą baz danych muzealiów. Jego zaangażowanie w tej dziedzinie wyraziście kontrastowało z postawą niektórych muzealników (reprezentujących czasem znacznie młodsze pokolenia), nieufnych wobec niesprawdzonych nowinek i modernizacyjnych fanaberii. Stworzone przez Kazimierza bazy nadal służą z powodzeniem w kilku działach i oddziałach Muzeum, nieustannie rozbudowywane i uzupełniane. Nikt już sobie dzisiaj nie wyobraża szybkiego wyszukiwania informacji w czasie rozlicznych kwerend bez tego narzędzia, ale dwadzieścia lat temu uważali tak nieliczni.

Już po odejściu na zasłużony odpoczynek wspierał nas Kazimierz, wykonując w ramach umów o dzieło liczne prace związne ze zbiorami i bazami danych oddziałów. Nadal też, w czasie naszych prywatnych spotkań, interesuje się sprawami Muzeum, a Jego uwagi i przemyślenia, wynikające z ogromnego muzealnego i życiowego doświadczenia, są dla mnie cennym punktem odniesienia w myśleniu o teraźniejszości i przyszłości Muzeum Literatury.

A że dziś Kaziuki, więc życzę Ci Kazimierzu – ale także naszemu Muzeum i sobie – by nie opuszczało Cię zdrowie i poczucie humoru. Sto lat!

O autorze
Andrzej Fiett, absolwent polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, pracownik Biblioteki Uniwersyteckiej w latach 1981-1982. Od 1984 r. pracuje w Muzeum Literatury, najpierw w Dziale Rękopisów, w 1998 r. został głównym inwentaryzatorem muzeum.

Prywatnie interesuje się historią i nowoczesnymi grami planszowymi, zwłaszcza historycznymi i wojennymi. Pytany o ulubionych bohaterów literackich wymienia Felicjana Dulskiego, Johna Yossariana i Kłapouchego.
Muzeum Literatury
Ostatnie wpisy
Archiwa
Blogi Muzeum Literatury
Copyright © 2010-2014 Muzeum Literatury