Dziś chciałbym się podzielić obserwacją i przemyśleniami, które są oczywiste i banalne, co nie zmienia faktu, że od dawna leżą mi na sercu. Jedyną zaletą pozostania w Warszawie w lipcu – co ze względu na obowiązki służbowe spotyka mnie co roku – jest komfort podróżowania stołecznymi ulicami. Przejazd na trasie dom-praca zajmuje mi około 30 minut, podczas gdy w pozostałych porach roku nie spada nigdy poniżej godziny, a zdarzają się i dwugodzinne przejazdy. W czasie tych podróży zaobserwowałem, że to nie remonty, budowy, zdarzenia losowe są główną przyczyną korkowania się ulic. Tą najistotniejszą jest według mnie brak wśród naszych kierowców nawyku płynnej jazdy.
W czasie wielu już lat jeżdżenia za kółkiem miałem okazję zaobserwować najróżniejsze zachowania kierowców tkwiących w korkach: od trywialnych, jak czytanie gazet, obsługa smartfona czy poprawianie makijażu z pomocą odpowiednio ustawionego lusterka wstecznego, aż do takich jak krótka drzemka czy kończenie pedicure’u (przy czym zapewniam Drogie Czytelniczki, że odróżniam pedicure od manicure).
Poświęcanie się tym istotnym życiowym czynnościom owocuje w sposób oczywisty: gdy na sygnalizatorze pojawi się zielone światło, powrót do obowiązków kierowcy jest żmudny i długotrwały. Nawet wśród tych, którzy w czasie przymusowych postojów nic pozornie nie robią (może poza głębokimi przemyśleniami różnej natury) dominuje obyczaj oczekiwania z reakcją do momentu, gdy poprzedzający samochód odjedzie spory kawałek. Wtedy rozpoczynają się dramatyczne poszukiwania drążka zmiany biegów, odpowiednich pedałów i mozolne rozpoczynanie procedury startowej. Dlatego przysłowiowy „sznur samochodów” w momencie ruszania rozciąga się jak guma od majtek, by skurczyć się ponownie przed następną przeszkodą.
W dawnych czasach na kursach samochodowych uczono, że zapalenie się żółtego światła (kiedyś samotnie, teraz – wraz z czerwonym) powinno zdopingować kierowcę do wrzucenia pierwszego biegu i przygotowania się do ruszenia. Sądząc po współczesnych zachowaniach na drodze, kwestiom tym instruktorzy jazdy nie poświęcają już chyba swego cennego czasu.
Mam zatem apel do zmotoryzowanych Czytelników: spróbujcie Państwo w czasie stania w korkach obserwować co się dzieje przed Wami. Dobrym ćwiczeniem jest ruszanie (powolne i ostrożne, nie chodzi mi o taranowanie samochodu przed nami!), gdy widzimy odjeżdżający pojazd POPRZEDZAJĄCY ten znajdujący się bezpośrednio przed naszym. O wrzuceniu jedynki, gdy na odległym nawet sygnalizatorze zapali się światło żółte (a najpóźniej zielone), nawet nie wspominam, bo to powinna być oczywista oczywistość, jak mawia mędrzec. Jestem przekonany, że gdyby wszyscy kierowcy postarali się pójść w tym kierunku, w każdym cyklu świateł przez skrzyżowanie przejeżdżałoby dwa razy więcej samochodów niż obecnie. Ale niech ta liczba wzrośnie choćby o 50%, efekt odczujemy natychmiast!
Wiadomo, że nie osiągniemy poziomu Formuły 1 – tam w momencie startu ruszają jednocześnie wszyscy kierowcy, od tych z pierwszej linii do zamykających stawkę i stojących sto metrów dalej. Zawsze można to zjawisko potraktować jako nieosiągalny ideał, do którego jednak warto podążać.
Problem wydaje się o tyle ważny i aktualny, że dziś właśnie przeczytałem informację, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Otóż na obwodnicy Mławy, w ciągu trasy S7, tworzą się gigantyczne korki, zwłaszcza w weekendy, gdy spragnieni nadmorskiego wypoczynku mieszkańcy stolicy ruszają na północ. Okazało się jednak, że jest jak uniknąć tej niedogodności: sprytni kierowcy omijają po prostu obwodnicę, jadąc przez centrum miasta.